GŁOS SZPITALI POWIATOWYCH: Systematyczne niezadowolenie – czyli o ochronie zdrowia, w której nikt nie chce być

14.03.2025

Gdyby zrobić ranking najbardziej nielubianych świadczeń zdrowotnych, to izby przyjęć i SOR-y pewnie wygrałyby bez większej konkurencji. I to zarówno w ocenie pacjentów, jak i personelu medycznego. System, który teoretycznie ma ratować życie i dbać o zdrowie obywateli, stał się miejscem, gdzie każda ze stron czuje się oszukana, przemęczona i sfrustrowana.

 

Pacjenci narzekają na długi czas oczekiwania, brak życzliwości i empatii, a często także na brak rzetelnej informacji. Przychodzą na SOR z poczuciem, że są spychani na margines, a ich dolegliwości bagatelizowane. Nie pomagają tu ani media nagłaśniające skrajne przypadki ani mit wszechmocnej „publicznej służby zdrowia”, w której wszystko powinno działać jak w prywatnej klinice – szybko, sprawnie i z uśmiechem.

 

Z drugiej strony medycy są równie niezadowoleni. W zalewie niezasadnych skierowań, które trafiają na szpitalne oddziały ratunkowe, toną w frustracji. Niezliczona liczba pacjentów, którzy powinni trafić do lekarza rodzinnego, ale nie mogą, bo telefony w POZ milczą lub terminy są odległe. Lekarze rodzinni, którzy – przeciążeni systemem – dla świętego spokoju kierują pacjentów na diagnostykę szpitalną, byle tylko nie dodawali kolejnych pozycji do ich dziennego grafiku. A w szpitalach? Medycy przyjmują te skierowania z irytacją, bo widzą w nich nie tylko unikanie odpowiedzialności, ale także własną bezsilność wobec chaosu organizacyjnego.

 

Nie lepiej jest wśród personelu medycznego. Frustracja płacowa, nierówności w wynagrodzeniach, brak systemowego docenienia wielu zawodów. Ratownicy medyczni, którzy w pandemii szczepili na COVID-19, dziś nie mogą podać pacjentowi zranionemu na izbie przyjęć szczepionki na tężec – do tego potrzeba pielęgniarki. Ten sam ratownik, który ratuje życie na ulicy, na oddziale intensywnej terapii już nie spełnia norm kadrowych. A przecież to braki kadrowe są jednym z największych problemów systemu – problemem, który mógłby być łagodzony poprzez bardziej elastyczne wykorzystanie kompetencji zawodowych.

 

Nie zapominajmy też o dostawcach i usługodawcach szpitalnych, którzy muszą balansować między zapewnieniem placówkom niezbędnego sprzętu i leków a niepewnością, kiedy – i czy w ogóle – dostaną za to zapłatę. Opóźnienia, restrykcje finansowe, limity świadczeń – to wszystko sprawia, że biznes medyczny w Polsce to gra o przetrwanie.

 

A w tle tego wszystkiego jest NFZ, który już nie wiadomo, czy bardziej pomaga, czy przeszkadza. Upadły, ale nadal zdolny do kontrolowania i ściągania pieniędzy od szpitali. Z jednej strony wydający miliardy, z drugiej – wciąż niedofinansowany, a przy tym zaskakująco skutecznie kredytujący się kosztem podmiotów leczniczych.

 

I tak zataczamy kolejne kręgi spirali niezadowolenia. Każdy ma rację. Każdy jest pokrzywdzony. Każdy czuje się niedoceniony. A na końcu tej układanki pozostajemy my – pacjenci. Płacący składki, oczekujący, często nie dbający o profilaktykę, a potem rozczarowani i sfrustrowani, bo kiedy już naprawdę potrzebujemy pomocy, system okazuje się niewydolny.

 

Może wreszcie ktoś odważny zajmie się tym, co najcenniejsze – życiem? Bo na razie w ochronie zdrowia jest wszystko, tylko nie ochrona.